18-09-2018, 19:10:23
Opiszę tu moje doświadczenia z windykacją, ale z innej strony, ze strony windykatora
Po macierzyńskim szukałam pracy jakiejkolwiek, żeby tylko wejść na rynek. Najłatwiej jest w tej branży, bo jest ogromna rotacja, a zapotrzebowanie duże. Najczęściej w tych firmach windykacyjnych pracują stedenci, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę na rynku pracy.
Praca jest niewdzięczna, frustrująca, mało płatna i wykańczająca. Osiem godzin lub więcej w słuchawkach i ciągłe gadanie do zdarcia gardła. Do tego trzeba działać jak robot, aby jednocześnie notować i rozmawiać, kończy się jedna rozmowa, zaczyna druga. Powtarzanie w kółko tego samego do zawrotu głowy. Trzeba zrobić jak najwięcej spraw, przyjąć jak najwięcej deklaracji wpłat od dłużników i co więcej, ważne żeby jak najwięcej się spłaciło z tego, bo inaczej nie wyrobi się wygórowanego targetu, co za tym idzie nie będzie premii. A co za tym idzie, rozmowy z liderem, plany naprawcze, jest to ogromna presja. Rozliczać z przerw trzeba się co do sekundy, bo inaczej na drugi dzień będzie mail z prośbą o wyjaśnienie przekroczenia przerwy.
Co tydzień coachingi z liderem, odsłuchiwanie swoich rozmów i porady w stylu- trzeba było bardziej pocisnąć, opisać jak ta wizyta terenowa będzie wyglądać, żeby zadziałało na wyobraźnie.
Na biurku zazwyczaj nie można nic mieć oprócz kubka, żadnej gazety, książki, telefonu nic. Nawet wieczorem, kiedy już bardzo mało rozmów wpada, trzeba się gapić w monitor.
Rozmowy bywają nie łatwe, ludzie już coraz bardziej się orientują i dużo wiedzą, a druga sprawa to furiaci, którzy wyzywają i się wydzierają.
Człowiek wychodzi z tej roboty wykończony, wymięty, sfrustrowany i na permamentnym wnerwie.
Owszem, zdarzają się pasjonaci, którzy kochają tym biednym ludziom dokuczać, ale to są jednostki, większość stara się uciekać z tej pracy jak najszybciej.
Może zmieni się Wam obraz groźnej Pani i Pana z windykacji
Po macierzyńskim szukałam pracy jakiejkolwiek, żeby tylko wejść na rynek. Najłatwiej jest w tej branży, bo jest ogromna rotacja, a zapotrzebowanie duże. Najczęściej w tych firmach windykacyjnych pracują stedenci, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę na rynku pracy.
Praca jest niewdzięczna, frustrująca, mało płatna i wykańczająca. Osiem godzin lub więcej w słuchawkach i ciągłe gadanie do zdarcia gardła. Do tego trzeba działać jak robot, aby jednocześnie notować i rozmawiać, kończy się jedna rozmowa, zaczyna druga. Powtarzanie w kółko tego samego do zawrotu głowy. Trzeba zrobić jak najwięcej spraw, przyjąć jak najwięcej deklaracji wpłat od dłużników i co więcej, ważne żeby jak najwięcej się spłaciło z tego, bo inaczej nie wyrobi się wygórowanego targetu, co za tym idzie nie będzie premii. A co za tym idzie, rozmowy z liderem, plany naprawcze, jest to ogromna presja. Rozliczać z przerw trzeba się co do sekundy, bo inaczej na drugi dzień będzie mail z prośbą o wyjaśnienie przekroczenia przerwy.
Co tydzień coachingi z liderem, odsłuchiwanie swoich rozmów i porady w stylu- trzeba było bardziej pocisnąć, opisać jak ta wizyta terenowa będzie wyglądać, żeby zadziałało na wyobraźnie.
Na biurku zazwyczaj nie można nic mieć oprócz kubka, żadnej gazety, książki, telefonu nic. Nawet wieczorem, kiedy już bardzo mało rozmów wpada, trzeba się gapić w monitor.
Rozmowy bywają nie łatwe, ludzie już coraz bardziej się orientują i dużo wiedzą, a druga sprawa to furiaci, którzy wyzywają i się wydzierają.
Człowiek wychodzi z tej roboty wykończony, wymięty, sfrustrowany i na permamentnym wnerwie.
Owszem, zdarzają się pasjonaci, którzy kochają tym biednym ludziom dokuczać, ale to są jednostki, większość stara się uciekać z tej pracy jak najszybciej.
Może zmieni się Wam obraz groźnej Pani i Pana z windykacji